czwartek, 15 lipca 2010

Spisek artystów

Upał nie odpuszcza. Odkryłam że panujące w naszym kraju temperatury są efektem zbiorowego spisku, mającego na celu zwiększyć w Polsce ilość dzieł malarskich. Po upłynnieniu obrazów i grafik za otrzymaną gotówkę załata się dziurę budżetową. A jeśli Siły Wyższe pozwolą, to może i na ZUS starczy.

Jak zwiększyć potencjał twórczy odkrył niejaki Dali
Otóż był on zwolennikiem męczenia sennego. Owo męczenie polegało, między innymi, na podduszaniu artysty podczas snu ciężką płytą. Efekt jak poniżej.
Zamiast ciężkiej płyty (zapewne z uwagi na szybujące w górę ceny złomu) obecnie w naszym kraju stosowane są więc lipcowe upały. Ani chybi w najbliższych miesiącach czeka nas prawdziwy wysyp dział na miarę mistrza.

Jeśli chodzi o mnie – cóż, kiedy rozdawali talent malarski stanęłam w kolejce po urodę. W związku z czym na dzieła światowej klasy popełnione przez moją skromną osobę – nie możesz liczyć.

Znalazłam się w obskurnym pomieszczeniu bez okien. Ze ścian pomalowanych na bury kolor łuszczył się tynk. Goła żarówka wisząca na kablu oświetlała stół przykryty zielonym suknem. Na stole postawiono trzy szklanki wypełnione wodą marki Cisowianka. Po przeciwnej do mnie stronie stołu, siedział rozparty na dębowym krześle Jarosław Kaczyński. Obok stały kolejne dwa krzesła z brudnymi, tapicerowanymi siedziskami. W powietrzu unosił się zapach kurzu i gotowanej długo kiszonej kapusty.
Jarosław rozpoczął przesłuchanie…


…I wtedy Bu się obudził i zażądał mleka.

A Bu opiekuje się ciotka Larysa, która czuwa przy łóżeczku nocami i daje się maltretować za dnia.

niedziela, 11 lipca 2010

Gorąco!

Upał…
Ja pierdolę.
W nocy w pokoju mamy z Bu ponad 30 stopni. W dzień powyżej 36.

Do tego kot nasrał w kuchni i za cholerę nie możemy znaleźć gdzie. Plus taki, że wchodząc do tego, aktualnie upojnego pomieszczenia, człowiek traci apetyt. Dzięki temu zrzucę parę kilo, bo jakoś mi się nie chce, w zaistniałej sytuacji buszować w lodówce. Aktualnie w lodówce chce mi się zwinąć w kłębuszek na półce i zahibernować.

Upiorny Dziadunio przyjeżdża z wizytacjami właściwie codziennie. Powoli dojrzewam do decyzji o symulowaniu naszej nieobecności. Jak tak dalej pójdzie ukryjemy się z Bu w chłodnej piwnicy na czas nalotu. Teraz już wiem, czemu aktualnie nie chcę mieszkać we Wrocławiu. Jednak nie ma to jak porządne 350 km do pokonania. Wizytacje są co 2 tygodnie, a nie co 2 dni.

Dziadek Nieupiorny zrobił z pontonu basen. Jutro planuję wleźć do chłodnej wody i nie wychodzić z niej do końca dnia. Bu też się zmieści. Z Dziadkiem Nieupiornym mieszka się całkiem nieźle odkąd miałam kryzys osobowości i zaczęłam sprzątać z własnej woli.

Ciotka Lara zaadoptowała Prezesa i cierpliwie pozwala mu na pieszczoty. Brutalne. Ulubioną zabawą Bu, jest rzucanie się na Larę z dzikim okrzykiem „bu!”. Potem Lara jest ściskana i całowana. Znosi te wszystkie czułości z olbrzymim spokojem. Kochana dziewczynka.

Ciotka Marchewka za 10 dni rozsypuje się na Marchewkę właściwą i drobne Marcheweczki. Oby poród był szczęśliwy. I oby nie było klęski urodzaju.

Upał…

Śnił mi się dorodny byk w czerwonym wyszczuplającym gorsecie i w pończochach…

Upał...

piątek, 2 lipca 2010

Z jedną nogą w walizce a drugą w strzemieniu.

Wyjeżdżamy dzisiaj do dziadków Bu. Czeka mnie pakowanie dziecka i siebie na miesięczny wyjazd (po przeprowadzeniu inspekcji u dziadków jedziemy prosto nad morze wizytować rekonwalescentkę).
Matkoicórko! Jakie to strasznie ciężkie zadanie. Czuję się jak szef sztabu zarządzania kryzysowego. Pakujemy rzeczy na wszelkie możliwe kombinacje pogodowe (oraz pożar, powódź, armageddon), plus zabawki na podróż, kocyki, pieluchy, picie, jedzenie, akcesoria kosmetyczne, wózek, łóżeczko... Matki są stanowczo niedoceniane. Już samo wychowanie dziecka do lat trzech daje nam wiedzę i umiejętności niezbędne do zostania managerem przynajmniej średniego szczebla.

Udało mi się w końcu spotkać z Sylwią.
Zła kobieta to jest. I okrutna.
Nie dość, że zaordynowała kłus bez strzemion dopóki nie będę miała siły trzymać się grzbietu konia na zasadzie kleszcza (aż się rozluźnię lub zlecę), to kiedy oklapłam z sił niczym paprotka bez wody, zrobiła mi psikusa i poprosiła Margo o galop. I zanim się spostrzegłam już się bujałam jak na koniku na biegunach. Fajnie :-)
A czemu tak zrobiła? Bo chciała sprawdzić czemu miotam się w galopie po siodle jak Żyd po pustym sklepie. Okazało się że nogami opieram się na strzemionach a tyłkiem na tylnym łęku. Chyba po to żeby zahamować, bo innego pomysłu na to czemu tak czynię, nie mam. Bez strzemion ten problem nie wystąpił. Moja refleksja jest taka, że mam naturalne predyspozycje do jazdy na Harleyu. Układ ciała mam idealny.

A tak z innej beczki... wczoraj miałam przyjemność wspierać polską ekipę HorseDream w przeprowadzeniu dni otwartych propagujących metodę szkoleń z końmi. Po miesiącu zajmowania się głównie małym Prezesem to doświadczenie było dla mnie niezwykle inspirujące i odświeżające. Mam cichą (no – teraz to chyba też głośną) nadzieję, że na stałe zostanę wciągnięta do ekipy jako support. A za kilka lat certyfikuję się jako trener tej metody. Jeśli jesteście zainteresowani większą ilością informacji o tym rodzaju szkoleń zapraszam do odwiedzenia tej strony

Andi ma się lepiej i dopiero teraz widać (po serii magnetoterapii i wyprowadzeniu tylnych kopyt do stanu używalności), że w końcu bardziej zaangażowała zadek w ruchu. Jeszcze kilka lat i może się uda cudownie doprowadzić przednie nogi do akceptowalnego zdrowotnie stanu.


Dobra uciekam. Muszę rozwiązać zagadkę, jak zapakować 300 litrów rzeczy do 50 litrowego plecaka...Pa!