Jutro mamy umówioną wizytę do przedszkola w celu odniesienia dokumentów i
odpowiedzenia sobie na kilka pytań. Zapraszają opiekunów dziecka ale
bez dziecka. Kurde, mam Prezesa opchnąć w szufladzie? No nic weźmiemy go
ze sobą. Najwyżej pójdziemy na huśtawkę. Albo Andrzej sam pójdzie.
W związku z zaistniałą sytuacją od rana siedzę nad dokumentami przedszkolnymi. I powiem, że nie ma co narzekać na polską biurokrację. Niemcy produkują tyle papierów, że autentycznie czuję się ekologicznie winna. Mam około 80 stron do wypełnienia, przeczytania i zaakceptowania. Dodatkowo moje translatory (a mam ich całkiem sporo) tłumaczą słówka w sposób doskonale irracjonalny. Aktualnie nie mam siły, jestem głodna i spragniona. A Prezes siedzi odłogiem i gra na kompie (jedyny pewny sposób żeby zapewnić sobie spokój). W związku z tym doświadczam niejakiego dyskomfortu, bo jednak nie może tyle grać. Z drugiej strony w dzisiejszych cyfrowych czasach, powinien mieć, z uwagi na łatwość operowania komputerem, wśród kumpli co najmniej +10 do charyzmy.
No nic. Wracam do nierównej walki z formularzami.
Trzymajcie kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz