środa, 24 lutego 2016

Zaniedbałam bloga... a miliony moich fanów cierpią z tęsknoty!

Gwoli wyjaśnienia…

Przeprowadziliśmy się całą rodziną na południe Niemiec.

Przeprowadzka to taki mały armageddon. Do tego każda kolejna trwa dłużej i mamy więcej rzeczy do przeprowadzenia. Dziękuję siłom wyższym, że Bu nie gra na pianinie! Z nutką nostalgii wspominam pierwsze trzy przeprowadzki. Wtedy zmieściliśmy się w czterech polonezach karo.
Tym razem upakowaliśmy się w trzy ciężarówki i osobówkę. W osobówce integrowaliśmy się z odkurzaczem, pościelą oraz kilkoma garnkami. W najbardziej komfortowych warunkach podróżował Enzo, który przybył w klimatyzowanym koniowozie.

Bu zniósł dzielnie przenosiny. Nowa klasa pierwsza, nowe dzieci i nowy stres. Niemiecki jest na o wiele wyższym poziomie. Syn jest jedynym dzieckiem w klasie, którego ojczystym językiem nie jest niemiecki. Pierwszoklasiści nie musieli, tak jak w Verden, spędzać czasu na poznawanie języka, tylko od razu ruszono z kopyta z programem.

Ja z kolei zajęłam się najpierw przeprowadzką konia i znalezieniem mu nowego mieszkania, a potem zajęłam się koniem właściwym, bo był nieco trudny do ogarnięcia przez pierwszy miesiąc. Teraz już jest w porządku. Sytuacja wraca do równowagi, a ja mogę sobie dołożyć kolejną cegiełkę do roboty w postaci w miarę regularnego prowadzenia bloga. W kolejce czekają recenzje (bardzo porządne, bo kosmetyki testuje już trzy miesiące i opinię mam wyrobioną).
Poza tym powinnam schudnąć kilka kilogramów, bo dżinsy jęczą jak je wkładam, więc liczcie na wieści z frontu dietowego.

A na koniec pokażę mój ostatni obraz. Nadal maluje i obiecuję sobie, że będę robić to regularnie. Hasło na ten rok – SYSTEMATYCZNOŚĆ!