piątek, 27 marca 2009

Masakra jakaś

Masakra jakaś, wiosna znowu nadchodzi…

Celem kontynuowania tradycji postanowiłam uczcić jej nadejście. Oczyścić się psychicznie i fizycznie, odnowić, rozkwitnąć.

Zaczęłam od porządków w mieszkaniu, efekt zadowalający, jeśli chciało się uzyskać stos zakurzonych gratów na środku saloonu.

Bogu dzięki pani Ania przybyła w czwartek z porządkową odsieczą. Myślę, że nie myślała o mnie ciepło. Dziś już jest względny ład...

I jak zwykle wyszłam na flejtucha. Pozytyw taki - samodzielnie umyłam okna, czyli jednak się da. Tematu szaf i ich zawartości rozmyślnie nie poruszam.

W ramach znęcania się nad ciałem - ooo tutaj jest ekstra, efekt cudownej gładkości waginy, uzyskałam pasta cukrową, potem i łzami. Teraz wyglądam jakbym dupskiem siadła do miski z wrzątkiem. Pastę cukrową można z czystym sercem polecić osobom skubiącym drób.

Warto byłoby tez zrzucić nadwagę pociążowo-zimową. Jak nazwa wskazuje, jest to duża, wypasiona nadwaga do kwadratu. Ciężko nad nią pracowałam, szczególnie nocami. Tak mnie pokochała, że teraz nie chce mnie opuścić pomimo małego ssaka. To by było na, tyle jeśli chodzi o zbawienny wpływ karmienia piersią na linię. Chyba muszę zacząć karmić słoniątko, żeby nadwaga mnie opuściła.


Acha, na balkonie posadziłam stokrotki. Oczywiście padły po tygodniu
...

poniedziałek, 16 marca 2009

Iwo zły...

Dzisiaj przyszedł sprzęt od Pana Podkowy.

Na koniczynie nie dane mi było wypróbować narzędzi. Natomiast Pan Prezes wszystkim ząbkującym poleca. W warunkach ekstremalnych lina sprawdza się znakomicie :)

Bo Panu Prezesowi rosną zęby.


niedziela, 15 marca 2009

Kopyta - o co walczymy

Jak to z kopytami jest i było. Nawet mi się nie chce o tym gadać. Jaki koń - każdy widzi.

Październik 2007 było tak:

Sierpień 2008:Aktualnie: Wciąż walczymy o normalność. Niskie piętki, pracująca duża strzałka, dobrze ukątowane kopyta. Może zmiana kowala pomoże.

Pierwsza gra - wprowadzenie

Koniczyna była genialna.

Bawiłyśmy się w zaprzyjaźnianie. Na razie jest całkiem całkiem (biorąc pod uwagę moje wizje zmiażdżonego człowieka), aczkolwiek na widok bata, koniczyna zaczyna się sama lonżować. Niezależnie od tego jak ten bat jest trzymany. W efekcie zamiast friendly wychodziło nam coś w stylu circling. Zrobiła parę kółek aż ją zatrzymałam. Zaprzyjaźnianie ze mną i liną wychodziło lepiej. Trzaskałam pajacyki nawet - grunt to kondycja.
Oczywiście już mam czarne wizje kursu i mojej zadyszki.
Czyszczenie nowymi szczotkami ostera - miodzio. Pięknie wyczesana grzywa jest cudownie długa. W lecie mam wizję jak jej włosiska fantazyjnie zaplatam w siateczkę. A może warkoczyki? Ogon trzeba by wyczesać i podciąć, bo go po ziemi ciągnie…No cóż, na razie czuję respekt przed strefą 5. Jak nabierzemy do siebie zaufania to zabiorę się za tyły.
Po grach wprowadziłam ją na padok.
Próba 1 – odpięłam lonżę koniczynie. Zły pomysł. Kamerton i reszta się pchały do wyjścia, Andi zwiała i zaczęła skubać resztki zimowej trawy. Resztę towarzystwa cudem powstrzymałam.

Próba 2 – nie odpięłam lonży i drugim końcem pogoniłam futrzaki, sposób zadziałał! Dziwne, bo jak zwykle miałam posępne myśli. Na pastwisku nie daję do siebie podchodzić i macham łapami. Dzięki temu mam dużo przestrzeni i troszkę szacunku. To było takie proste…


Żeby nie było tak różowo. Nie podobają mi się kopyta Andi, przód – wysokie piętki, i strasznie ściśnięta strzałka. Tyły – pękająca ściana. W tych kopytach masakra się dzieje…

Decyzje, decyzje...

Zdecydowałam!
Zachciało mi się urozmaiceń w życiu.
2009 rozpoczęłam od 1 męża, 1 synka i 1 kobyły… I mam nadzieję, że stan posiadania się nie zmniejszy. O wychowaniu dzieci i wychowaniu koni mam liche pojęcie. Z mężem sobie jakoś radzę. Chociaż w sumie mąż już wychowany jest.
Koniczyna ma na imię Andi i jest w statecznym wieku 6 lat. Po jakie licho się w to pakuję? W to - czyli w adopcję koniczyny z pewnej fundacji. Stara już jestem, życie mi miłe i nie grzeszę pewnością siebie…
No nic. Po przeanalizowaniu sytuacji, zorientowałam się, że jedyną możliwością, jaka mi odpowiada jest jakaś metoda NH. Padło na Parellich. Metoda jest fajnie skonstruowana, no i dookoła wiele osób pracuje właśnie w oparciu o PNH.
Jutro jadę ćwiczyć zaprzyjaźnianie. Mam nie robić założeń, co już jest jakimś założeniem... Jako urodzona malkontentka wyobrażam sobie jak mnie tratuje, gryzie i rozwłócza na padoku. Mam nadzieję, że będzie wyrozumiała, bo jak nie marny mój los. A w maju nasz pierwszy kurs PNH...