sobota, 31 sierpnia 2013

Zell am See - jestem stalową dziewczynką

Dziś krótki wpis, bo na internet czekają dzikie hordy dzieci XXI wieku z syndromem odstawiennym.

Dziś przeszurałam. Wróć. Przebiegłam - 4,2 km. Bieg był organizowany dla pań towarzyszących swoim Ironmenom. Tak żeby nam się nie nudziło ;) pomiędzy pomaganiem w zakładaniu łańcucha, numerów startowych na rower, montowaniem liczników, zapełnianiem bidonów, zapinaniu pianek i robieniu zdjęć. Acha. I gotowaniem makaronów.

Co do samego biegu, to nie wiem dokładnie ile minut (ale zeszłam poniżej 24 minut, czyli dopięłam mojego małego celu), bo nie mierzyłam czasu. Zrobiłam kolejny postęp. A na mecie byłam w naszej maleńkiej czteroosobowej grupce (która utworzyła się na ostatnim kilometrze) na pierwszym miejscu. Taka wisienka na torcie.

Oficjalne wyniki podam jak tylko je otrzymam.

Nasza grupka

Wyyyyprzeeedzammm...

I dziewczyna Ironmena

środa, 28 sierpnia 2013

Włosy sierpień 2013

Dawno o włosach nie było...

Zrobiłam im kuku gwałtowną zmianą diety. Wypadały mi strasznie przez jakieś 3 miesiące. Nawet zastanawiałam się czy nie obciąć. Ale nie obcięłam, bo mi szkoda było kasy na fryzjera (wydałam euro na nowe ciuchy). Od 2 tygodni włosy postanowiły nie emigrować z mojej głowy, a przy skórze pojawiło się dużo młodziutkich włosków. Na razie porzuciłam więc myśli o obcinaniu.

Od lipca jem wit z grupy B, magnez, omega 3 i 6 i spirulinę. Na skalp stosuję radical - wcierkę. Przed myciem (rano) na noc nakładam na skalp i włosy Khadi - olejek, który ma stymulować cebulki do wzrostu i odżywiać włosy. Na razie efekt taki, że mąż mnie pieszczotliwie nazywa rusałką błotną. Mnie sam zapach całkiem się podoba, jest właśnie błotnisto-ziołowy. Także co kto lubi.

Nadal farbuję je henną, tym razem z dodatkiem cassi (1:1). Kolor jest mniej czerwony, a bardziej wpada w pomarańcz. Wygląda to naturalniej.

Moje włosiska w słońcu

I w cieniu... Schodzę z cieniowania i dlatego mniej falują. Jak osiągną długość docelową (do łokci) to będę kombinowała z obcinaniem warstwowym)

Pielęgnacja:
  • olejowanie Olejek Stymulujący Wzrost Włosów - Khadi 
  • mycie odżywką bez silikonu Organic Banana Mask - Scandic Line
  • po myciu odżywka komplementarna z odżywką myjącą BIOVAX Intensywnie Regenerująca Maseczka do włosów KERATYNA + JEDWAB - L'BIOTICA (w sensie jak myłam czymś z proteinami, to nakładam odżywkę nawilżającą i w drugą stronę)
  • co jakiś czas myję włosy szamponem ekologicznym Organic Orange & Coconut Gloss Shampoo - SANTE
Czeszę się delikatnie szczotką tangle teezer na mokro, suche włosy rozczesuję szczotką z jonizacją zakupioną w Tchibo.

Na noc wiążę w wysoki koczek ślimak, albo zaplatam warkocz.


wtorek, 27 sierpnia 2013

Co ja tam ostatnio zjadam... i jak to wygląda treningowo

Ostatnio zanurzam się w oceanie wiedzy o posiłkach okołotreningowych. Zaprawdę, powiadam wam, meandry rzeki (tudzież oceanu) wiedzy często wyrzucają nowicjusza na ostre skały żywieniowych pułapek ;)

Ważne zasady dla szurających i chcących zgubić tłuszczyk tu i ówdzie:

  • W każdym posiłku niech się znajdą białko i warzywa.
  • Przed szuraniem (ok godziny przed) zjedz lekko, na przykład łatwo przyswajalne białko i trochę węglowodanów (ryba na parze i brokuł i ryż brązowy).
  • Po szuraniu. Jak najszybciej. Często zjadam odżywkę białkowo-węglowodanową. Ale czasem pochłonę banana. A potem jak zgłodnieję to jem obiad warzywno-białkowy
  • Piję ok 2 litrów wody
  • Suplementacja - zażywam preparat omega 3 i 6, magnez, wapń, spirulinę 


Dzielę dzień na 4 posiłki:

  1. 9.00 śniadanie - kawa i odżywka białkowa, całość 300 kcal
  2. 13.00 posiłek I (przed bieganiem) - zazwyczaj warzywa, ryba lub drób, trochę makaronu pełnoziarnistego, ok 400 kcal
  3. 16.00 posiłek po bieganiu - odżywka ok 210 kcal + ew banan 120 kcal
  4. 20.00 posiłek II - zazwyczaj to samo co posiłek I (tak mi łatwiej wszystko ogarnąć)
Spać chodzę ok 23.00


niedziela, 25 sierpnia 2013

podsumowanie 6 tygodnia (plan biegowy na 10 km)

Dzisiaj bardzo przyjemne podsumowanie.
Mija mi dokładnie połowa przygotowań do biegu na 10 km w Bremen. Ten tydzień przyniósł mi dużo zadowolenia. Mam wymierne efekty mojej pracy.

Po pierwsze - Verdenstadtlauf na 3,94 km przebiegłam w 23.31 minuty :) Co dało mi 22 czas pośród kobiet (na 62 startujące). Moje tempo wyniosło poniżej 6 minut na 1 km. Cyferki o jakich nie śmiałam dwa miesiące temu marzyć. Wyprzedziłam 16 panów w tym kilku młodszych. Fajnie.

Po drugie - wczoraj na treningu postanowiłam zobaczyć czy uda mi się pokonać 10 km w mniej niż 70 minut. Udało się w 69 :) Przez cały czas średnie tempo nie było większe niż 6.56 minut/1 km (tętno średnie 160 uderzeń/min, maksymalne 174 uderzenia/min). Przywitałam się bardzo konkretnie z 6 z przodu. Co mnie cieszy.

W tym tygodniu czeka mnie jeszcze wyjazd do Austrii i bieg na 4 km. Ciekawe jaki tym razem będzie wynik? Może poprawię czas z Verden?

W mojej tabelce pojawił się jeszcze 1 kolor. Różowy- oznacza aktualny rekord. Wierzę że różowa kratka pojawi się na końcu tabelki :) Mam cichą nadzieję na 67 min na 10 km w październiku. Poza tym, widać że jeśli chodzi o dywanówki (tj ćwiczenia z Jillian) - leżę brzuchem do góry. 

Lato powoli przemija, mistrzostwa świata młodych koni się skończyły...

...i tym nostalgicznym początkiem rozpoczynam ten wpis. Bo już wrzosy kwitną, mimozy też (solidago - nawłoć). Ach oto moja ulubiona pora roku aż do listopada.

W Verden zakończyły się mistrzostwa świata młodych koni. Za rok to już na pewno obdarzę Was fotorelacją z prawdziwego zdarzenia. Na razie wpadłam i wypadłam. Gdyż głównie byłam zajęta gośćmi i własnym dziecięciem. Aparat - kieszonkowa idiotenkamera. Tak, że cudów nie należy się spodziewać.

To co mnie na pierwszy rzut oka zaskoczyło, to to że można było wejść za kulisy imprezy. Dzieciaki łaziły sobie wszędzie (tutaj dzieci są nauczone jak postępować przy koniach). Nie było zakazów i upomnień. Ochrona była dyskretna. Wszędzie porządek. Jakieś większe zaufanie do ludzi niż w Polsce.
Konie piękne. Obejrzałam na szybko przejazd skoczków. Chwilę delektowałam się ujeżdżeniem na 73% Rzuciłam okiem na hektary stoisk z końskimi rzeczami. Nawet spotkałam panów z Mustanga, którzy rozłożyli się ze stoiskiem. Skusiłam się na żelka i... wyszłam z lekkim niedosytem końskości. Marzy mi się leniwy człapak i zwiedzanie świata na jego grzbiecie.

Skoki


Bu zajadający się żelkową żmiją

Ujeżdżenie. Bardzo ładny przejazd. Chciałam więcej, ale dzieciaki się nudziły.

Na głównym stadionie. Za kulisami.

Mali kibice i pokaz polo.

sobota, 24 sierpnia 2013

Wegańska zupa warzywna z porową nutą, wersja light

Miałam ochotę ugotować sycącą zupę. Ale przy okazji lekką, smaczną i wyglądającą jak bomba kaloryczna (ziemniaki, śmietana). Specjalnie dla mojego malkontenckiego umysłu. Efekt. Cały 4 litrowy gar ma 240 kcal! Zupa jest na tyle smaczna że Bu zjadł bez marudzenia.

Dzielę się przepisem.

2 duże marchewki
mały kalafior
por
kalarepa
kapusta pekińska (białe części, te chrupiące)
2 łyżki bulionu warzywnego (użyłam jarzynki-eko, bez drożdży i glutaminianu sodu)
10 g oliwy (ok 2 łyżek)
mała cukinia

Pokroiłam por w plastry i podsmażyłam na oliwie, zalałam wrzątkiem, dodałam łodygę z kalafiora, całość podgotowałam do miękkości. Przestudziłam i zmiksowałam blenderem bardzo dokładnie na gładką masę (wyszła ładnie kremowa, kolor biały z nutą zielonego - pysznie smakuje i udaje zabielenie śmietaną i będzie zagęszczać).

Do gara wlałam wodę, dodałam obraną, pokrojoną w kostkę marchew i pokrojoną w kostkę kalarepę (udaje ziemniaczki), zagotowałam, dodałam bulionu, dodałam kwiat kalafiora (podzielony na małe różyczki) i pokrojoną w kostkę, obraną ze skóry cukinię oraz pokrojoną w paski białą część kapusty pekińskiej (udaje makaron). Zagotowałam. Dodałam zmiksowany por. Całość gotowałam ok 10 minut.




poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Wpis miszmaszowy

Odwiedziła mnie Doris z synkiem. Dwa chłopaki w podobnym wieku, rywalizujący ze sobą. Ach... mogłam zobaczyć, jak to by było, mieć dwójkę w podobnym wieku. I rzeknę - dobrze że mam jednego Bu :)

Do tego mieliśmy tutaj szaleństwo końskie związane z mistrzostwami świata. Konie, wszędzie konie. Konie łażące po mieście - w Polsce raczej nie do pomyślenia. Ale tutaj ludzie jakoś mają inną kulturę jeśli chodzi o zwierzaki. Można normalnie z psem wejść do sklepu i nikt się nie czepia. No i do tego nie spotkałam jeszcze niewychowanego psa. Jak biegam właściciele ładnie proszą swoich podopiecznych o "siad" i obydwoje czekają aż się koło nich przemknę.

Dziś klika fotek z poprzedniego tygodnia. Specjalnie dla dziadków ;)

Bu

Doris z Frankiem i Bu

Te kozy coś knują...

Jak co roku urzeka mnie czerwone Porsche + zgrabiarka

Bu zrobił konika :)

A tu konik prawdziwy :)

Fryz w całej okazałości. Czepiłam się kopyt. Standardowo. Rotacja i zacieśnienie. Od spodu nie oglądałam.

Włochate bzyki :)

I na koniec wisień na torcie. Mój boski triathlonista. Jestem taka dumna :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Podsumowanie 5 tygodnia

Dziś z dużą ulgą zamknęłam tydzień biegalniczy. Na 5 km spotkałam prawdziwych biegaczy i przez km trzymałam się im na ogonie. Dobrze że skręcili bo miałam już mroczki przed oczami i tętno w okolicy 95% hr max. Dzięki temu przez pozostałe 3 km miałam taką kolkę, że wyglądałam jak ofiara biegunki (nie bolało tylko kiedy biegłam zgięta w pasie). A musiałam biec bo:
a) małż o 11 musiał wyjechać bo bierze udział w sztafecie triathlonowej
b) chciałam poszpanować
c) no i musiałam ten tydzień zamknąć.

Wczoraj w przypływie hurra-optymizmu zapisałam się na bieg miejski w Verden. Za to dziś stwierdzam, że jestem chwiejna w uczuciach i już nie chcę. Ale musztarda po obiedzie. Biegnę w przyszły piątek.

Taką piękną tabelkę wykonałam. Po prawej są opisane oznaczenia kolorów :)


Co jeszcze - nie mam czasu na liczenie kalorii na cały dzień, to bilansuje sobie dwa posiłki do 400 kcal i dwa posiłki zastępuję das Gesunde Plus Diät Vitalkost

W praktyce wygląda to tak:
10.00 śniadanie (najwięcej węgli, zazwyczaj kasza jaglana z owocami, aktualnie faza na śliwki + ksylitol do max 400 kcal)
12.00 przekąska kawa z mlekiem ryżowym (50 kcal)
13.00 - 14.30 trening (bieganie naprzemiennie z "a co tam mi przyjdzie do głowy")
15.00 Vitalkost (204 kcal)
19.00 kolacja (max 400 kcal) raczej mięso/ryba z warzywami
21.00 Vitalkost (204 kcal)

Do tego zjadam olej rybi w kapsułce, spirulinę i wit z grupy B oraz magnez. Jak jestem głodna to dodaję sobie w międzyczasie przekąski. Owoc, warzywo, albo w fazie Fressatacke - batonik proteinowy (45% białka).
Całe menu dzienne to ok 1300 -1400 kcal (z ew przegryzkami 1600 kcal).

środa, 14 sierpnia 2013

tydzień 4 planu biegalniczego

Wklejam zaległe podsumowanie. Na czerwono plan niewykonany. No trudno, nikt nie jest idealny. Jestem leniuszkiem ;) Ale obiecuję mocną poprawę.

Bieganie w oparciu o tętno powyżej 162 daje mi nieźle w kość. To już nie jest miła i przyjemna przebieżka. Ale za to jestem szybsza. Wierzę że 5,59 min/km będę biegać! A co! Przeklęta 8 z przodu (tempo 8  min/km) nareszcie mnie opuściła. 7 pojawia się sporadycznie. W 70% przypadków witam się z 6. Teraz trzeba zejść na trwale do 6.30 min/km. Pracuję nad tym.

Waga w okolicy 59 kg. Pilnuję i utrzymuję.




wtorek, 13 sierpnia 2013

Jest 500 :)))

Mam gości, więc nie wypada mi siedzieć długo przed kompem. Jak sobie pojadą to napiszę więcej. Bo sporo się działo. Byliśmy oglądać konie i na basenie i biegać... Fotorelacja później.

A tymczasem chwalę się że wczoraj przeszurałam 500 kilometrów.


Treningowo, z uwagi na gości, wykonuję tylko plan biegalniczy.


środa, 7 sierpnia 2013

Nowe spodnie z niespodziankowym rozmiarem

Wczoraj chłopaki poszli na basen.
A ja wymknęłam się cichcem na zakupy. W prawdzie poszłam po szpinak, ale cóż. Po drodze mam sklep z ciuchami. A tam przeceny 70%. No to wlazłam. Wlazłam i kupiłam spodnie. Granatowe z wierzchu a od spodu ciemno różowe. I ta różowość delikatnie się ujawnia. Materiał miękki i raczej cienki (spodnie na ciepłe dni bardziej, niż na mrozy). No i kosztowały 12 euro. No to co. Wzięłam. A potem poszłam po szpinak.

A tak naprawdę to ta krótka notatka jest o tym że w końcu czuję się młodsza i cieszę się, że mogę kupować takie spodnie jakie mi się podobają. I że mogę biegać i czuję się wolna, szczęśliwa i zakochana! I tego Tobie też życzę. Radości.

 Kolorek, podszewka i rozmiar niespodzianka. I jeszcze pasujący stylem naszyjnik z piórek.

A na deser Pan Bu na deptaku :)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rzutem na taśmę Zeller See

Zostałam zapisana na 4 km nad jeziorem Zeller.
Znaczy małż mnie zapisał. Może chciałby zatrzeć negatywne pierwsze wrażenie?

W każdym razie trasa będzie malownicza, atmosfera ma być fajna i liczę że będę się lepiej bawić. 
Start 31 sierpnia o 15.00, trzymajcie kciuki. W zeszłym roku najlepsza kobieta miała czas 16 minut. Ja bardzo, bardzo, bym chciała przybiec 10 minut później.

A tak poza tym to u nas dalej gorąco. Dziś nie wstałam rano, więc pójdę poszurać wieczorem. Dziś mam w planie podbiegi, ale górka jest w lesie. W lesie będzie ciemno wieczorem. Więc chyba zamienię wtorek z czwartkiem. I poszuram drogą dla rowerów, która jest o tej porze przyjaźniejsza.


niedziela, 4 sierpnia 2013

Mój strat. I tygodniowe podsumowanie.

No i pierwsze koty za płoty. Na pewno wolę sama jechać (bez dziecka i małża). Nie ogarniam sytuacji po prostu.
Sam bieg był specyficzny, nie mam pojęcia ile osób startowało. Wydaje mi się że część zrezygnowała z powodu upału. Bieganie w okolicy południa, po asfalcie, w ekstremum letnich temperatur, nie jest szczytem marzeń. Na szczęście na mecie mile zaskoczył mnie chłodny prysznic ze zraszacza do trawy.
Czas od startu do mety wyniósł 29 minut. Ale GPS zeznał że przeszurałam mniej niż 5 km. Więc nie wiem komu wierzyć. Jako malkontentka skłaniam się ku opcji mniej niż 5 km.

W każdym razie prawdziwe zawody w październiku. Tada! Dowód poniżej.


Plan treningowy w tym tygodniu wykonany. Wszystkie krateczki zielone :)
Tętno powyżej 163 daje mi nieźle popalić. Oj skończyło się moje szuranie... Teraz nie przypominam zombiaka, ale raczej uciekającą mu ofiarę. W każdym razie staram się.

I szczęśliwa finiszerka ;) Woooodaaa....

 Acha, to jest niemiecka koszulka "S"

czwartek, 1 sierpnia 2013

Pokonana z wykałaczką

Zabrałam się za to insanity porwana nazwą. I niestety.
Moja wykałaczka nie podołała słońcu. Bo to, co sobą sportowo reprezentuję, to nawet nie jest łopata. To nawet nie stylisko. To marna drzazga.

Z podkulonym ogonem wróciłam do swojego miejsca w szeregu. Zamieniłam ćwiczenia na Jillian Michaels:
30 Day Shred: Level 1 
6 Week Six-Pack Abs Workout: Level 1

Biegowo, realizuję plan z ozorem na wierzchu. Ostatnie bieganie wg pulsometru (tętno do 172) dało mi tak w kość, że się ledwo doczołgałam do domu. Dzisiaj zamieniłam bieganie z soboty. W sensie w sobotę biegnę to co w czwartek. A dziś to co w sobotę.

Dietowo przeprowadziłam eksperyment. Natknęłam się na książkę "Dlaczego Tyjemy" - Gary Taubes.
Pan autor udowadnia, że za tycie odpowiedzialna jest insulina. I jeśli tylko ustabilizujemy jej poziom, to tyć nie będziemy. Czyli jemy mało cukrów, dużo białek i tłuszczy. No to ja, na fali entuzjazmu (niestety fala okazała się być falą tsunami). Ograniczyłam węgle do 30 gramów na dzień. I radośnie niczym świnka zaczęłam zajadać się mięskami, serami i innymi wysokoenergetycznymi produktami.
Po tygodniowej kontroli wagi, okazało się że mój pomysł przyprawił mi dodatkowe 1,5 kg. Super, powiadam, super pomysł miała Malkontentka. Policzyłam na kolanie. Codziennie zjadałam lekko ponad 4000 kcal. To sobie poszalałam ;)

Wracam więc do mojego żmudnego liczenia każdej marnej kalorii oraz pilnowania ogólnego spożycia węglowodanów na jak najniższym, nierzutującym na kondycji, poziomie.

W skrócie w moim menu będą gościć:
  • białko zwierzęce i ryby
  • warzywa
  • tłuszcze roślinne
  • jaja przepiórcze
  • i (jak zajdzie potrzeba) kasze
Reasumując - tydzień prób, na których się dużo nauczyłam.

I jeszcze specjalnie dla Was kolorowa tabelka treningowa. Na zielono zrobione.