niedziela, 15 lutego 2015

Wpis ranowy

Buba nr 1.
Kiedy oglądałam Enzo, miał on na nodze startą skórę. Tak żeby nie lała się krew, ale sączyła limfa. Machnęłam ręką. W końcu to nic poważnego, do listopada się zagoi.
I figa. Okazało się że rana (wg weterynarza) na nodze sobie jest już od kilku miesięcy i trzeba o nią mocno dbać, bo może się zrobić stały obrzęk limfatyczny. Asia zajęła się nogą. I rana w październiku była już ciut mniejsza. Dzisiaj zrobiłam świeże zdjęcia. Widać jak wolno się wszystko goi. A człowiek pomyślałby że to taka mała, nic nie znacząca ranka.

Przede wszystkim pilnuję, żeby było suche. Smaruję vagothylem (chciało wyrosnąć dzikie mięso). Ostatnio wyciągnęłam ciężkie działa i posypałam rankę nadmanganianem potasu. Zrobił się strup, połowa odpadła a pod spodem chyba się nie ślimaczy. Będę monitorować.

lewa - nowsze, prawa - starsze


Buba nr 2.

Miałam plany takie. Kupuję konia, Asia z nim pracuje, pod koniec listopada koń przyjeżdża do mnie do Verden (i potrafi w równowadze poruszać się w 3 chodach). No właśnie. Palny planami, a życie życiem. Koń jesienią się rozwalił. Nie wiadomo jak. Efekt - rozwalone mięśnie i skóra na klacie na długości ok 20 cm, do kości. Juhuuu! I to tyle z moich planów. Koń przyjechał pod koniec stycznia jako totalna surówka. Ale w miarę już sprawny. Chociaż 3 dni temu wyciągnęłam ze skóry jakiś zapomniany szew.

lewe- stare, prawe - nowe


Koniec wpisu ranowego.




piątek, 13 lutego 2015

Co u konia - małe podsumowanie 2 tygodni

Witam!

Ogarnęliśmy się już trochę. Początki były nieco przyciężkie. Koń pierwszego dnia jeszcze był bardzo zmęczony, ale już w piątek odżył.
To plus nieodreagowany stres transportowo-nowomiejscowy spowodował, że zamiast konia miałam coś w rodzaju brązowego, czteronogiego latawca. Mina mi zrzedła, bo oto mój wymarzony jednorożec, zamiast patatajać po tęczy, uprawiał ze mną (uczepioną drugiego końca liny) narciarstwo halowe.

Ze łzami w oczach opowiadałam Elke, jakie to trudne mamy początki. Pocieszyła mnie i obiecała, że Będzie dobrze. Trochę mi to poprawiło nastrój (wisielczy).

Dnia następnego umówiłam się z instruktorką na lekcje lonżowania (a potem jazdy). W niedzielę Glutek został spacyfikowany przez Ute (bez przemocy, po prostu musiał się wyszumieć). I od tej pamiętnej niedzieli wszystko powoli się zaczęło normować. Aktualnie jestem wraz z Glutem po 4 lekcji lonży. Samodzielnie już mogę pracować z młodym i powoli zdaję sobie sprawę z błędów jakie popełniam i koryguję je na bieżąco (a przynajmniej staram się). Glut zaczyna się rozluźniać i troszkę pracować w dole. Ma utrudnione zadanie, bo nadal ciągnie go niedawno zagojona rana na klacie (rozwalił sobie mięśnie do kości).

W międzyczasie zaczęliśmy wychodzić na spacerki do lasu. Podstrugałam też trochę kopyta.

Spacer w lesie

Praca z Ute

Glutek niestety ma w głowie schemat lonża + bat = bieganie w kółko bez włączania mózgu. Pracujemy nad nowym schematem. Lonża + bat = myślenie i reagowanie na polecenia bez nadmiernej ekscytacji.