niedziela, 24 stycznia 2010

Ciekawy efekt -17 (blogger i aparat szaleją)

Nie mogę sobie poradzić z bloggerem, psia mać!
Zdjęcia będą nie po kolei.
Prawa noga od piętki, podwinięcie się zmniejszyło. Hurra!

Koń z błyskiem szaleństwa w oku.



Z uwagi na czterotygodniowy armageddon, który nastał u nas wraz z nowym rokiem, do koniczyny udało mi się przybyć dopiero dzisiaj. Wzięłam aparat w celu dokumentacji postępów kopytowych. I cóż, kopyta fatalne, a kobyła rusza się lepiej niż przed świętami. Ale o nogach później. Zdjęcia poniżej są już po werkowaniu. Aparat odmówił współpracy i zdjęcia ze spaceru wyszły artystyczne. Postanowiłam juz go nie katować takimi warunkami pracy i następne zdjęcia plenerowe będę pstrykać przy plusowej temperaturze.

Prawie jak arab...

Cóz tam na horyzoncie?

Szybki stęp.


W prawym kopycie dokopaliśmy się do ropy. Nie mam pojęcia skąd. Wygląda to jakby koniczyna stanęła na gwóźdź. Na poniższym zdjęciu widać czarny przecinek przy lewym kącie wsporowym, to właśnie to.

A to lewe kopyto. Zbyszek wprowadził dziś innowację. Osłabić ścianę kopyta w celu stymulacji go do rozszerzenia. Na razie z góry wygląda to fatalnie. Generalnie ta noga martwi mnie bardziej niż prawa. Z przodu widać jak bardzo są rozciągnięte listewki (linia biała zgniła).


Lewe kopyto widok od piętki. Straszne, co?


Lewe kopyto, widać flarę z przodu - czyli potocznie mówiąc - kaczy dziób. Nie możemy się go pozbyć. Może czas skrócić dziób, ale boję się ciąć do linii wodnej...


I na koniec optymistycznie. Prawa nózka. Jak ładnie zeszło pęknięcie, z którym walczyliśmy od maja.









wtorek, 5 stycznia 2010

Sylwester na śniegu

Na Sylwka byliśmy w miejscu pełnym atrakcji. Dla nas - starszaków i dla BU. Skupię się na BU, bo nasze atrakcje są nudno przewidywalne i co się będę rozpisywać.

Przede wszystkim dzieci- dużo dzieci, wszędobylskie, ciekawskie, rozchichotane i marudzące. BU nieśmiało zerkał z wysokości naszych objęć. Oceniał sytuację i dopiero po ogarnięciu całości, decydował, czy che się włączyć w akcję, czy też nie.

Basen, niestety zdjęć nie posiadam. Na początku wył mi w ramionach. Tak pro forma, bo woda ciepła była. Potem się przyzwyczaił do tego dziwnego uczucia i zaczął rozglądać. Nie zmuszałam go do niczego, po jakimś czasie się rozluźnił a pod koniec radośnie wrzeszczał. Po trzech basenowych wizytach wyraźnie polubił wodę i myślę, że na wiosnę zaczniemy regularnie uczęszczać na basen.

A na deser były gry i zabawy na śniegu :)


Mały i duży.

Zabawa na sankach.

Bu, Pan saneczek. Mina typu - no, nareszcie jedziemy.

Mały eskimos

Uśpiłem tatę! HA!