czwartek, 29 kwietnia 2010

jako tako

Nareszcie zawitała wiosna. Bu wychodzi na spacery dwa razy dziennie. Andrzej choruje, a ja się staram po japońsku trzymać (jako tako).

W pracy powoli rozkręcają mi się projekty, aczkolwiek nadal się czuje niekompetentna straszliwie. Na szczęście już w maju intensywny kurs języka. No i w pracy się uczę i osłuchuję z obcą mową. Pracuję na pół gwizdka. Myślami jestem u konia i się zastanawiam jak to będzie z nią dalej. No zobaczymy. Dam nam czas. Albo progress w albo stagnacja. W pierwszym przypadku możliwa będzie łagodna rekreacja. A w tym drugim –najlepszą opcją będzie znalezienie jej miejsca z hektarami zielonych łąk i stadem towarzyszy. Nie mam serca męczyć jej z tymi aktualnymi nogami jazdą.

Sylwia, wdrażana przez szereg lat w pracy z prawopółkulową introwertyczką, jest wymarzonym instruktorem dla mnie. Nawet taki antytalent jeździecki jak ja, daje jakoś radę. Aczkolwiek szaleństwem dla mnie była ostatnia jazda kłusem na Margot bez ogłowia. Koń przyzwyczajony, raczej bez zapędów morderczych, miły…i co, i wszystko siedzi w mojej głowie. Bo przecież wiem, że moimi mikrymi mięśniami nie mam szansy zatrzymać konia, który odpala. A jednak z wodzami w ręku czułabym się bezpieczniej. Drugą sprawą jest zaufać koniowi, że nie chce mnie zabić. Niestety wsiadając, za każdym razem czuję gdzieś głęboko, że jakby się coś działo, to polecę w kosmos.

No nic.

A w pracy mamy konkurs, na najbardziej wyjechane w kosmos zdjęcie kandydata w cv. Na razie na pierwszym miejscu jest młody przedstawiciel handlowy, prezentujący swoje wdzięki na zdjęciu typu popiersie en face. Nic w tym dziwnego, gdyby nie to że nasz kandydat na zdjęciu jest ewidentnie goły (przynajmniej od pasa w górę) a za jedyną ozdobę służy mu złoty łańcuch na klacie. O tempora! O mores!

piątek, 23 kwietnia 2010

Ambitny plan

Zainspirowana naturalnymi potrzebami koni wysłałam Andaluzję na rehabilitację. Teraz będzie miała 24 godzinny wychów pozastajenny. Połączone z inteligentnym werkowaniem może przyniesie jakieś dobroczynne efekty. Jeśli nie, cóż poddam się i zapewnię jej dożywocie w roli kosiarki. Andi kuleje najmniej od kiedy ja poznałam (czyli mogę spokojnie założyć, że ruchowo czuje się najlepiej od 7 lat). Niestety widać na zdjęciu jaka jest jeszcze poprzykurczana. Poza rehabilitacją ruchowo, kopytowo, dietową. Myślę że przydałyby się masaże.

(fotka Kasi)


Koń na łąkach a ja mam ambitny plan nauki wożenia tyłka. Plan jest szeroko zakrojoną akcją mającą na celu przyspieszenie mojej edukacji jeździeckiej. Najlepsze jest to, że już nie mam (za przeproszeniem) durchfala ze strachu, kiedy siedzę na koniu. Nawet zaczyna mi to sprawiać przyjemność. Widocznie przepracowanie własnych strachów z ziemi – pomogło.

A tak poza tym to siedzę w pracy i mało co ogarniam. Jeszcze trochę chora jestem.

Chcę na wakacje!

wtorek, 13 kwietnia 2010

Apel do współpodróżnych

Tak to jest, że nie jesteśmy sami na świecie. Na drodze życia spotykamy się i pielgrzymujemy razem z wieloma współpodróżnikami.
I tak idziemy. Od narodzin do śmierci. Zawsze dokądś zdążamy... Na przykład ja rano wychodzę do pracy. A tu Bu nie chce mnie wypuścić. Serce mi się kroi na małe kawałeczki, bo Bu ciągnie mnie do drzwi albo czepia się mojej nogi. A ja mam obowiązek iść i pracować. Pociesza mnie fakt, że za chwilę zapomni i będzie się bawił z Dominiką. Ale i tak jest trudno. Z drugiej strony czuję że mam obowiązek wobec Andrzeja reprezentować sobą jakiś sensowny poziom, a niestety do tego potrzeba kontaktów z interesującymi ludźmi. Z trzeciej strony czuję obowiązek wobec siebie samej i nie pozwalam sobie na niepracowanie. Dodatkowym aspektem niepracowania to rezygnacja z mojego marzenia. Na szczęście mam wsparcie w Andrzeju, który widzi jak się miotam. Mówi mi, że szczęśliwa mama, kobieta i żona, to szczęśliwa rodzina.



I chociaż muszę już trochę siwe włosy farbować, to nadal mnie denerwuje łatwość z jaką ludzie wydają sądy.
Pyk i już wszystko wiedzą.
Pstryk i mają gotową odpowiedź.
Pach i już wiedzą co powinnam robić.

Powiem tak. Nie jesteście ludzie w mojej skórze. I guzik mnie obchodzi że macie 100 wytłumaczeń na wtrącanie się w moje życie. Zajmijcie się proszę swoimi sprawami i cieszcie z nadchodzącej wiosny. A jeśli nie potraficie dostrzegać piękna świata, widzieć pozytywnych aspektów życia, to cóż, wy macie problem, a nie ja.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

I po kursie

I już po kursie.

Zwykle standardowa matka dziecku i przykładna żona spędza weekendy spacerując z rodziną gotując obiady i dbając o dom. Opcjonalnie oddaje się w ręce specjalistów od poprawiania urody ciała w luksusowych ośrodkach SPA.

No cóż, nie mieszczę się w formie i wyłażę jak z niej jak drożdżowe ciasto. Weekendy spędzam wybitnie niestandardowo. Ten upłynął mi na struganiu martwych kopyt i inspirujących rozmowach z Sylwią i Gosią. Głównymi tematami były oczywiście kopyta, konie, i bajka o Kopciuszku…

Zdecydowałam się wziąć przeszczepy Andaluzji w swoje ręce i pozwolić jej mieć takie nogi jakich chce, a nie jakie ja chcę żeby miała. Aczkolwiek czynię to z ciężkim sercem, bo kopyta nie będą z boku wyglądać ładniej. I aby pamiętać, że nie tniemy żywej podeszwy (a przychodzi mi to niecięcie z dużym trudem) wklejam poniższe zdjęcia mojej największej kursowej patologii. Po obniżeniu kopyta ukazały się na podeszwie góry i doliny, które Lars zabronił wycinać. Pomimo tego, że koń stał na bulwie. Pociesza mnie to, że w żywym kopycie takiej ekstremalnej sytuacji nie będzie, bo koń z takimi nogami zapewne nie chodzi.

A więc ku pamięci. I na przestrogę. Oto moja KARPATKA ;) oficjalnie po zatwierdzeniu przez Larsa:











środa, 7 kwietnia 2010

I znów Wielkanoc.

I znów kwiatki na balkonach trafił szlag. Nie z okazji kota tym razem. Winowajcą była mroźna zima. We Wrocławiu udało mi się kupić tanio kwiatki i uzupełniłam braki w roślinności. Rodzice oddali mi też jałowiec i trzmielinę. Mam nadzieję, że się przyjmą (oczywiście kwiatki, sadzenie rodziców doniczce jest jednak zbyt ekstremalnym działaniem).

Zdjęć kwiatków nie mam, ale za to dysponuję krótką fotorelacją z wizyty u rodziny.

Bu w roli wkurzonego Amorka


Madonn z dzieciątkiem


Z ciotką Larysą


Świąteczna babka ma wielu amatorów


Trzeba poprawić kamizelkę

czwartek, 1 kwietnia 2010

Nowa fryzura

Dziś ostatni dzień pracy przed świętami.
Spędzam go wysyłając tysiące zaległych mejli. Mam ochotę strzelić sobie w łeb. A'propos łba, to obcięłam grzywkę. Podobno ładnie, chociaż są opinie i z tej drugiej strony.



No i niecierpliwie czekam na kurs kopytowy. To już następny piątek.