czwartek, 26 sierpnia 2010

moje pierwsze oklepowanie

Ostatnio pisałam 3 jazdy temu.
Ostatnio głównym tematem staje się posiadanie aparatu, tudzież kamery.
Ostatnio wdrapałam się na Małgośkę...

Przy czym, wdrapałam, jest dobrym określeniem, bo tym razem podróżowałam na oklep. I nawet zaskoczona byłam jak fajnie się jeździ bez siodła, koń też specjalnie nie protestował. Taka dumna z siebie byłam, że och i ach i aż strach. I żałowałam, że mój mąż nie zrobił mi żadnych zdjęć. A nie zrobił, bo ogarniał wrzeszczącego Prezesa, który chciał koniecznie do mamy.
Pocieszyłam się brakiem zdjęć, że przecież zaraz bym je wrzuciła w internet, a pewnie wyglądałam jak paralityk i cud że nie zleciałam. Wystarczy, że Krzyś zrobił mi w komputerze głos i uruchomiłam z tym głosem filmiki z Andaluzją. Gadam coś o jakiejś kupie... Boże, czemuś nie zagrzmiał...
A na lekcjach z Asią podróżuje głównie stępem i jakoś się nie potrafię odnaleźć. Dużo wysiłku mnie kosztuje odpowiednie siedzenie i opieranie się w strzemionach. Do tego dochodzi ciągła walka z przyzwyczajeniami pt – skręcić koniem za wodze.
Efekt jest taki, że nauczyłam się myśleć – ciało łydka, ręka. W stępie mi nawet wychodzi, w kłusie – za wolno myślę ;) Asia zaproponowała, żeby mnie nagrywać. Pewnikiem w celu zapewnienia rozrywki wszystkim jeżdżącym klasykom, a przepraszam Klasykom. Ale tutaj ogłaszam, że filmików z jazdy nie uświadczycie. Hoghw!

A Andaluzja ma znowu ropę w kopycie.
I tutaj wklejam fotkę – piękna jest (Andaluzja, nie ropa)– prawda?


Według wiedzy kopytowej jaką dysponuję, pojawienie się ropy, świadczy o tym, że kopyta zaczęły właściwie pracować. Tomkowi udało się wyprowadzić podwinięcie piętki pod spód. I teraz prawe kopyto zaczyna się rozszerzać. Lewe z resztą też, ale ono nie było aż tak patologiczne. Z resztą poniżej dowód piętkowy ;)

czwartek, 19 sierpnia 2010

marzenia, jedne z wielu

Bu śpi.
Teoretycznie miałam w planach zrobić w tym czasie porządek w karaluchowni, ale jak zwykle to bywa. Znalazłam sobie ciekawsze zajęcie. Oglądam dzienniki budowy różnych ludzi i marzę sobie o dworku-domku na bagnie.

Niestety brutalna rzeczywistość zderza się z marzeniami. Na razie budowanie domku wiązałoby się ze zbyt dużymi wydatkami. Ale mogę się przecież zabrać z ogród.
W niedzielę chcę się więc wybrać na bagno, w celu inwentaryzacji roślinności z przodu. Dodatkowo za pomocą sznurka chcę wyznaczyć przy drodze gdzie się kończy działka. Po pracy koncepcyjnej polegającej na usytuowaniu na planie gdzie będzie stał dom, garaż i stajnia – powoli zacząć sadzić drzewa, które nie ucierpią podczas budowy. I przy okazji podrosną trochę.
Mam też nadzieję, że Dominik przybędzie szybko, coby odwierty bagienne porobić i granice wyznaczyć.

A to właśnie nasze bagno. Może jakieś pomysły?

czwartek, 12 sierpnia 2010

babcia emerytka

Mam bardzo zdolnego syna. Zmienił mi ustawienia paska stanu. Mam w pionie teraz. W związku z tym czuję się bardzo, bardzo zagubiona w wielkim nieprzyjaznym świecie.

Wczoraj moje zagubienie wyszło na jaw. Udało mi się spotkać z Sylwią i Margo. Dostałam zadanie – ubrać dziewczę (oczywiście nie piszę tu o Sylwii). No to wzięłam się do pracy. Przyzwyczajona do czapraków i siodeł dopasowanych we wszystkich płaszczyznach, kompletnie nie myśląc, założyłam na Margotkę czaprak z przyległościami odwrotnie. Założyłam, popatrzyłam, zaczęłam myśleć... No i stwierdziłam że chyba cosik nie teges jest. Kobyła miała nad głową narysowany wielki znak zapytania, ale jako koń naturalny, przyjmuje zwykle dziwne pomysły ze stoickim spokojem. OK, no znów zakasałam rękawy i do roboty...

Po chwili siodło, czaprak i podkładki zostały dopasowane i w dobrą stronę założone. No i Miłka zaczęła myśleć o tym co robi. I przekombinowała. Kolejna trudność pojawiła się podczas zakładania ochraniaczy. I tak bardzo myślałam jak je tu założyć, że pomyliłam tyły z przodem.

Sylwia publicznie prezentowała poker face, ale podejrzewam, że gdzieś za winklem słychać jeszcze było jej szatański chichot.

Nic to, w końcu człowiek się uczy całe życie. Dzięki bogu, mam mózg wyprany korporacyjnymi szkoleniami. Na jednej z takich sesji dowiedziałam się, że myślenie w kategorii błąd = porażka jest samo w sobie błędem. Poprawne jest myślenie błąd = wyciąganie wniosków i nauka. I tą oto prawdę zaadoptowałam. I życie stało się lżejsze.

Niestety nie dla Margo, na którą udało mi się wdrapać. Podczas jazdy okryłam się niełaską. Zdecydowanie brakuje mi sprawności ruchowej. Czułam się jak 80 letnia babcia. I zadaję sobie pytanie. Co się stało? No co?!

niedziela, 8 sierpnia 2010

Bagno, bagno! Bagno ach gdzie Ty!!!

Byliśmy wczoraj na bagnie. Naszym bagnie.



Zobaczymy jak się nam uda plan wybudowania naszego wymarzonego dworku. Na razie mam zadanie dowiedzieć się w gminie o możliwość postawienia tam jakiegoś garażyku, który chwilowo będzie robił za budynek gospodarczo – mieszkalny.

Z nowości.
Naprzeciwko nas będą się budować sympatyczni ludzie. A kilometr dalej postawiła się ładna stajenka. Czyli coś się dzieje :) Na dodatek gmina ma nam wyasfaltować drogę dojazdową.
Teraz tylko trzeba wytrzasnąć skądś milionik. I będzie bosko.

Dzisiaj Andrzej pierwszy raz widział jak jeżdżę konno. A ponieważ cała lekcja odbywała się niemrawym stępem, mój ukochany wyrobił sobie opinię że jest to sport nudny i polecany emerytom i rencistom. Od zaśnięcia z nudów powstrzymywał go nasz syn, który oprowadzał go po stajennych zakamarkach.

Bu, za to, bawił się w związku z całą wycieczką całkiem nieźle. I nawet został posadzony na kilka kółek stępem.





wtorek, 3 sierpnia 2010

Zakwasy

Mam zakwasy po 3 godzinach jazdy głównie stępem. Najpierw szalona lonża z Asią, a potem dziki teren z Sylwią. W międzyczasie nakarmiłam dziecię i położyłam spać. A było to w niedzielę...

W stajni na „S” zapodano mi ciekawe ćwiczenia gimnastyczne. Nauczycielem moim był konik o zadku położonym wyżej niż kłąb. Dzięki temu jazda kłusem przypominała próbę siedzenia na sprężynie. Łydki me próbowały zdobyć przywództwo w tej dyskusji, tyłek też walczył o prawo głosu, uda próbowały odłączyć się od tułowia, ramiona miały wiele do powiedzenia. W skrócie - wyglądałam jak epileptyk podczas ataku drgawek.

A kilka godzin później...

Wycieczka po łące na grzbiecie Margot dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń. Już na zawsze będę nieufnie spoglądać na górki, źrebaki i motorowery. Ale po kolei. Wyjeżdżamy na olbrzymią przestrzeń i do tego (o zgrozo!)do mnie należy odpowiedzialność związana z kierowaniem koniem. Potem spociłam się z emocji kiedy okazało się że mam jechać pierwsza. Niestety honor nie pozwolił mi zeskoczyć i uciec wrzeszcząc. Potem trudność wzrosła, kiedy do naszej dwukonnej wycieczki przyszedł ciekawy świata źrebak ziemniaczek z łąki obok. Zamknęłam oczy ale nie dało się dziada zignorować bo z uporem maniaka właził pod nogi. No nic, daliśmy radę. Na trzeciej łączce Sylwia wymyśliła wjazdy i zjazdy z górek krosowych. Margot postanowiła pokonywać nierówności galopem. Po zimnej kalkulacji, postanowiłam zostać na górze licząc na wyrozumiałość konia. Gdyby Margot jednak nie chciała się zatrzymać, miałam plan ewakuacji na łączce ze źrebakiem. Na szczęście zechciała przejść do stępa. Potem już tylko snułam się po łące a za mną Sylwia zawzięcie dyskutująca z Maszką o zasadności tego spaceru. Od czasu do czasu po naszym terenie żerowania, przejeżdżał motorower, którego starałam się nie zauważać. Potem w całości wróciłyśmy do stajni.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Lipcowe kopyta

Odwiedziłam Andaluzję.
Nogi mają się nieco lepiej. Najbardziej spektakularne poprawy to poszerzenie się lewego kopyta i zmiana proporcji, oraz zmniejszenie podwinięcia ściany bocznej w kopycie prawym.





Zmiany w porównaniu do lutego 2009.

No i jeszcze filmik z biegającą, psożerną koniną.

Wakacje nad Bałtykiem

Koniec urlopu – nareszcie będzie można odpocząć. Dwa tygodnie z bliższą i dalszą rodziną spędzone nad polskim morzem zmęczyło mnie bardziej niż ciężkie prace budowlane. Po każdym wyjeździe nad Bałtyk obiecuję sobie już więcej nie odwiedzać w sezonie polskiego wybrzeża. Tym bardziej, że przez pierwsze 6 dni męczyła nas grypa żołądkowa. A gdzie te atrakcje?

W tym roku wybrałam Karwię jako miejsce docelowe naszego wyjazdu. Niestety wszechobecne niedoinwestowanie rzuca się w oczy mimo wierzchniej warstwy lukru. Brak infrastruktury sanitarnej, dróg, nawet głupiego deptaka. A ceny kosmiczne. Pokój klaustrofobiczny z ciurkająca wodą. Kąpiel pod prysznicem pod względem ilości cieczy, przypominała próbę wymycia się strumieniem moczu.

Pewnie zastanawiasz się dlaczego z uporem maniaka nad ten nieszczęsny Bałtyk się wybieram? Przecież za podobne pieniądze możemy pojechać nad Morze Czarne, czy Śródziemne.

Na pierwszym miejscu lenistwo. Wiem już jak to jest, czego się możemy spodziewać, a poza tym nie mam dla siebie i Bu paszportów.
Na drugim miejscu jest nostalgia za urokliwym i pięknym – jakby nie było – miejscem. Niestety setki tysięcy Polaków też chcą to piękne i urokliwe miejsce odwiedzić. I zadeptać i zaśmiecić.
Trzecim powodem jest babcia Irenka (którą osobiście bardzo lubię)
co chciała upichcić dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli męża i wnuka mieć w jednym miejscu. Niestety, ja nie miałam nawet najmniejszej chęci na przebywanie w jednym miejscu ze Strasznym Dziaduniem. Uprzedziłam się i nie mogę się zmusić do jakiegoś cieplejszego uczucia. "Bo to zła kobieta była"...
I nawet koń 10 km dalej nie koił wystarczająco moich nerwów.

Podsumowując – na następne wakacje jedziemy tam gdzie chce Andrzej i tylko we trójkę. AMEN.