wtorek, 3 sierpnia 2010

Zakwasy

Mam zakwasy po 3 godzinach jazdy głównie stępem. Najpierw szalona lonża z Asią, a potem dziki teren z Sylwią. W międzyczasie nakarmiłam dziecię i położyłam spać. A było to w niedzielę...

W stajni na „S” zapodano mi ciekawe ćwiczenia gimnastyczne. Nauczycielem moim był konik o zadku położonym wyżej niż kłąb. Dzięki temu jazda kłusem przypominała próbę siedzenia na sprężynie. Łydki me próbowały zdobyć przywództwo w tej dyskusji, tyłek też walczył o prawo głosu, uda próbowały odłączyć się od tułowia, ramiona miały wiele do powiedzenia. W skrócie - wyglądałam jak epileptyk podczas ataku drgawek.

A kilka godzin później...

Wycieczka po łące na grzbiecie Margot dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń. Już na zawsze będę nieufnie spoglądać na górki, źrebaki i motorowery. Ale po kolei. Wyjeżdżamy na olbrzymią przestrzeń i do tego (o zgrozo!)do mnie należy odpowiedzialność związana z kierowaniem koniem. Potem spociłam się z emocji kiedy okazało się że mam jechać pierwsza. Niestety honor nie pozwolił mi zeskoczyć i uciec wrzeszcząc. Potem trudność wzrosła, kiedy do naszej dwukonnej wycieczki przyszedł ciekawy świata źrebak ziemniaczek z łąki obok. Zamknęłam oczy ale nie dało się dziada zignorować bo z uporem maniaka właził pod nogi. No nic, daliśmy radę. Na trzeciej łączce Sylwia wymyśliła wjazdy i zjazdy z górek krosowych. Margot postanowiła pokonywać nierówności galopem. Po zimnej kalkulacji, postanowiłam zostać na górze licząc na wyrozumiałość konia. Gdyby Margot jednak nie chciała się zatrzymać, miałam plan ewakuacji na łączce ze źrebakiem. Na szczęście zechciała przejść do stępa. Potem już tylko snułam się po łące a za mną Sylwia zawzięcie dyskutująca z Maszką o zasadności tego spaceru. Od czasu do czasu po naszym terenie żerowania, przejeżdżał motorower, którego starałam się nie zauważać. Potem w całości wróciłyśmy do stajni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz