sobota, 28 maja 2011

Zombiak pod prądem

Dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego… hmmm… od bardzo długiego czasu, miałam żywe kopyta w rękach i nożu. Jakby kopyta były martwe to bez mrugnięcia powieką bym wzięła nóż i wyrżnęła ściany wsporowe. Ach, Tomek byłby ze mnie dumny. W kopycie była cudowna, gulowata warstwa na podeszwie, plus wyjechane na boki wspory. Nic tylko ciąć i ciąć i ciąć.

Ale cóż, rentgena w oczach nie posiadam, za mną z tyłu mentalnie stał Lars i gadał o żywej podeszwie i podpórkach. Więc wycięłam dość zachowawczo twory zwane dumnie ścianami wsporowymi. Trochu podpiłowałam flarę i dałam se siana. Pot się ze mnie lał i ściekał na beton, gluty kapały z nosa… masakra. Kompletny brak kondycji.

A czemu odwiedziłam naszego pacjenta? Ano jest on rozpatrywany przeze mnie jako obiekt przeznaczony do współdzierżawy. Jeśli Asia się zgodzi dojeżdżać, to cena za jazdę wyjdzie mi w okolicy indywidualnej szkółowej. A sam Pan Koń ma fajny charakter bardzo. Jutro się okaże co dalej z tym będzie.

No i byłam oceniana podczas jazdy. Podobno wyszło nieźle. Ale według mojej skromnej opinii, próby zagalopowania przypominały nieco widok zombiaka rażonego prądem. Czysta pornografia. Aż dziw że Pan Koń nie odmówił współpracy. Może ze zdziwienia co to mu na plecy takiego wlazło i się trzyma.

I jeszcze Andi jako czlapiący rumak z dzikiej doliny

czwartek, 26 maja 2011

Dzień mamy

Wszystkim mamom na dzień mamy składam serdeczne życzenia!!!

Dzisiaj mija rocznica traumatycznego rozstania się z poprzednim pracodawcą. Cóż trochę na moje życzenie. Ale tak podsumowując, to w głębi duszy czułam, że nawet 200% normy, nie uchroni mnie przed zwolnieniem. Myślę, że to celowe działanie byłego szefa. Osoba przede mną i po mnie też wyleciały. A teraz już nie ma wakatu. Hmmm… Nic, trzeba pożegnać się z przeszłością. Mądrze, ucząc się i wyciągając wnioski.
Dziś mi w robocie nie szło. Dużo pracowałam a moje działania przynosiły efekt rzucania kulą w płot. Zamiast rzucać kulą, trzeba strzelać. Np. z pistoletu. Albo z łuku (no, kulą byłoby trudno).

A tak poza tym to Mały Iwo w kropki bordo, gryzie chlebek kręcąc mordką.

poniedziałek, 23 maja 2011

Mi - czas się ogarnąć!

Ale się zapuściłam i pamiętnikowo i dukanowo…

Nawet nie zdążyłam się zdenerwować końcem świata. I tak w błogiej niewiedzy wstałam dzisiaj i po porannej lekturze okazało się że miał być 21 maja.

I może był. I teraz żyjemy w innej rzeczywistości? W każdym razie tak czy inaczej trzeba żyć dalej. Wszechświat wszechświatem, a na bułę z margaryną i dom ze stajnią zarabiać trzeba. I na waciki, oczywiście też.

Dukanowo stoję. A stoję bo grzeszę. Głównie warzywami. Wizja joja mnie skutecznie odstrasza przed wzięciem w paszczę chlebków, bułeczek, słodyczy. Ale jakoś tak się nie mogę w sobie zebrać i jeść tego samego białka w dni białkowe. Więc permanentnie jestem na dniach PW i waga stoi.
W sumie to ja już w 3 fazie jestem chyba bo i garść winogron raz zjadłam i raz jabłuszko i pomarańczkę też a i żółty ser 2 plastry. I obiecuję sobie ze się ogarnę i grzecznie wrócę do fazy 2, ale tak mi się nie chce… tym bardziej że wciskam się w gacie sprzed ślubu (no jeszcze zrzucę ze 4 kilogramy i mam wagę przedślubną osiągniętą :)

Koń gruby. Fotek nie mam bo mi dawkują. Z resztą co się będę denerwować nadwagą Andaluzji. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal….

piątek, 20 maja 2011

wtorek, 3 maja 2011

w oparach amoniaku

Amoniak wyżera koniom kopyta a mi najwidoczniej rozpuścił nieco mózgu. Ale co tam. Dzisiaj będzie wpis o tym jak było u dziadków Bu.

SDM Śpiewało kiedyś piosenkę, która zaczynała się od słów: „czwarta nad ranem…”
Kiedy to piszę u mnie pełnia lata, kiedy to czytasz u mnie środek zimy.
Pisałam wczoraj. A dzisiaj zamieszczam w sieci. Grechuta miał dar. Przewidział nie tylko szybkość działania poczty. Chodziło również o aurę początku maja 2011!

Wracam do dziadków.

U mnie na razie noc ciemna, trochę po drugiej. Bu właśnie wysikał mi na stopy resztę hektolitrów płynów wypitych wieczorem. Nie chciał zasnąć o ludzkiej porze bo spał w dzień i w końcu w ostatecznym akcie desperacji uśpiłam go dając mu pić zębowego berserkera (czyli słodzonej herbatki). No i Bu musiał to przemielić. Ostatnie godziny spędziłam na zasypianiu, budzeniu się, podnoszeniu Bu, wysadzaniu go na kibel i czekaniu aż się odsika (Bu, nie kibel). Im noc głębsza zapadała, tym to odsikiwanie ze względu na coraz bardziej nieprzytomnego noszącego było trudniejsze i obarczone większym sikowym błędem celowniczym.
Bu odcedzony, zwlekłam się na dół do kuchni w celu zaparzenia herbatki. I wlazłam w kałużę… Nawet się nie przejęłam, w końcu dziś krąży nade mną sikowe fatum. Po zrobieniu herbatki i umyciu się z pokrywającej moje nogi warstwy moczu – udałam się na zasłużony odpoczynek. Przerwany kolejnym epizodem sikowym Bu.
Marzę o nakładce na kibelek i podeściku. Doskonały zestaw aby się powiesić.