niedziela, 26 lipca 2009

Aaa...ona się rusza!

Dzisiaj byłam po raz pierwszy całkiem sama u koniczyny.
Autkiem, gwoli ścisłości.
Koniczyna humor miała rozrywkowy. Widać metoda naturalnego rozczyszczania kopyt czyni poprawę. Niestety strzałki nadal gniją, ale walczymy dzielnie.

Mała nie dostaje już ziarenek. Spożywa buraki, siano i sieczkę.
Może uda nam się doprowadzić nogi do stanu używalności. W każdym razie opinia, że małe zmiany prowadzą do dużych zmian - potwierdziła się. Po Janku Ciołku kopytka były ładne, ale niestety, według mnie robione zbyt drastycznie i zdecydowanie za rzadko. No i aspekt finansowy - wywalić miesięcznie na samego kowala około 1000 PLN, to jak dla mnie przesada (licząc cotygodniową wizytę).

Do koniczyny przyjeżdża więc Zbyn Oblubieniec (nie mój oblubieniec). Przyjeżdża co tydzień i miesięcznie jego wizyty nie kosztują tysiąca. Całe szczęście.

Na początku kopytka wyglądały źle, teraz ze strugania na struganie (tfu, tfu na kaloryfer urok) jest lepiej. Dzisiaj zobaczyłam, że koniczyna SIĘ RUSZA. Galopem. Może nieco koślawo, ale bez powłóczenia nogami. Hurra!

Parę fotek...

Kłusikiem...


Tutaj porównanie z rokiem 2006(?). Zdjęcie nie moje.

Lewa przednia.

Prawa przednia.

Znów prawa.

I lewa.

I koślawy przód :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz