niedziela, 16 sierpnia 2009

Kopytka ciąg dalszy


Wróciłam od mamusi i tatusia. Wypoczęłam nawet i w ramach bonusu przestałam narzekać na wąską ul. Obozową w stolycy. Dodatkowo moja alergia zdechła, za to Bu się pochorował.

Przyjechaliśmy do mieszkanka ogarnięci miłym uczuciem typu home sweet home. I wszystko wróciło do normy. Czyli Bu zdrowy i alergii też jakoś lepiej. Może moje ulubione skoczogonki (mamy ich miliony w mieszkaniu) mnie uczulają a na Prezesa działają stymulująco?

No nic, rzutem na taśmę pojechałam do koniczyny. Dwa tygodnie nicnierobienia dały o sobie znać w postaci mega-super-hiper obolałych części ciała. Kto by pomyślał, że machanie szczotą po futrzaku jest takie wyczerpujące? Co dziwne koniczyna powoli zmienia sierść. Mam cichą nadzieję, że to nie oznacza zimy od listopada i z -40 stopniowym styczniowym mrozem.

I znów wklejam trochę dokumentacji kopytkowej.
Dodatkowo zamieszczę archiwalne zdjęcia porównawcze.

Prawa

Lewa

Prawa

Lewa

Prawa

Lewa

Przód
I co my na fotkach z grubsza widzimy:
-flara jak cię mogę, stąd do Teksasu
-zacieśnione kopyta jak po uścisku Pudziana
-choroba linii białej (w przypadku koniny mówimy o linii brązowej)
-wysokie piętki (w końcu Andi to dama, a jak dama to na obcasach)
-obrączki ochwatowe (od miesiąca zero owsa, marchwii, jabłek, chlebka...)
-gnijące strzałki (zacieśnine kopyta, wysokie piętki, brak wykształconej strzałki gąbczastej)
- jednym słowem - MASAKRA


I pewnie bym się załamała, ale rzuciłam okiem na foty archiwalne.

Prawa łapka aktualnie

A tak było w 2007 we wrześniu

I jeszcze cała koniczyna w czerwcu 2009

I dzisiaj

I to by było na tyle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz