środa, 13 października 2010

Ała buba. I oby to już nie zdarzyło.

Mniej piszę, bo chyba dopadła mnie jesienna chandra. No i wymyśliłam, że piszę przyciężkawo i w sumie kogo obchodzi co zrobił Prezes, albo jak sobie radzę na koniach. Ani to śmieszne ani ciekawe… Może tylko dokumentacja jak można zepsuć kopyta i jak można je powoli naprawiać.

No widzicie, spleen jesienny po prostu.

W stajni na S, zaczęłam radzić sobie z koniem w stępie. Zajęło mi to 3 miesiące. Przygnębiające. Cóż widocznie nie jestem wybitnym talentem jeździeckim. Myślę, że mam wybitny antytalent. Cóż. Postanowiłam się nie poddawać. W końcu instruktorki też zasługują na chwilę rozrywki.

W sobotę, z uwagi na piękną jesienną pogodę, do Sylwii zabrałam Prezesa i Andrzeja. Pomysł chybiony. Gdyby nie przebłagalny barszczyk, Sylwia by mi chyba nie wybaczyła. Prezes przez cały czas kiedy na koniu nie siedział, zawodził jak zawodowa pogrzebowa płaczka. Jest mama na koniku to i Iwo ma siedzieć na koniku. I tak ma właśnie być. Kurna…

Dodatkowo testowałam potencjalnie moje siodło. Mam wątpliwości bo chyba jest sporo za szerokie na Andi, i chyba trochę na mnie za duże. Ale z kolei jest nowsze od Kiefferka, miększe i przyjaźniejsze dla pleców końskich. Mogłabym przymierzyć to siodło, bo się wybieram do Tomków w weekend. Ale będę jechać pociągiem, więc nie będę tego siodła targać, tym bardziej że się do pokrowca nie zmieści.

Andaluzja ma wrócić przed wakacjami (założenie biorące pod uwagę szybkość zmian, jakie zachodzą w kopytach). Do tego momentu stan kopyt będzie taki, że powinnam sobie sama dać radę z nimi. Tym bardziej, że jakość mojej edukacji kopytowej, od czasu wysłania koniczyny pod Puck, wybitnie urosła. Zdolności manualne mam, wsparcie mam, powinnam sobie poradzić.
Ale czy poradzę sobie jako posiadaczka konia jezdnego?


I na koniec porównanie.

flara z marca 2010, poprawa - wrzesień 2010

Zastanawiałam się czy zamieścić. Ładnie obrazuje moją głupotę i naiwność. Boże, dlaczego mnie nikt nie kopnął w zadek. Przecież koń cierpiał. Niby czułam delikatne uwagi, że coś jest nie tak. Ale przecież lubiłam naszego strugacza (nadal lubię, ale raszpli i noża mu do rąk nie dam, no może jak się wykaże wiedzą i doświadczeniem, za jakieś 10 lat może…) Czyli nauka, żeby siebie słuchać i sobie wierzyć. Hoghw!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz