środa, 15 czerwca 2011

Dryf w stronę pingwiniarstwa

Rozwiązała mi się rekreacja w stajni na S. Znaczy miała się rozwiązać, ale okazało się że się nie rozwiązuje rekreacja, tylko dziękują mojej instruktorce za współpracę. Instruktorka zabrała ze sobą konia szkółkowego a ja poczłapałam za nimi. Do instruktorki dołączona jest druga instruktorka, która z kolei ma swoje konie całkiem w innym miejscu niż pierwsza instruktorka. I ta druga instruktorka jest mocno związana z ujeżdżeniem. A i sama stajnia jest z tych burżujskich. Mi – pingwinem. Koń by się uśmiał.

Mam dwie osoby uczące.

No dobra. Przyszłam dziś na lekcje do instruktorki nr 2. Dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Porównanie jazdy do jogi, do mnie trafiło. I że wyginam nadgarstki – też. Natomiast cała reszta już nie bardzo do mnie dotarła. Znów mam poczucie że nic nie umiem. A nie, już nie jestem paralitykiem, stałam się mumią osuwisto-zwrotną ;)

W każdym razie dmucham piłkę porodową i ćwiczę dosiad (poród już ćwiczyłam i więcej nie zamierzam).

Ćwiczenie dla jeźdźca.
Siadasz na piłce jak na koniu, stopy opierasz na podłodze, starasz się siedząc przesunąć piłkę w bok. Ruch ma być ciągły. Ramiona podążają za ruchem piłki.

4 komentarze:

  1. Jesteś naprawdę ambitna, te wszystkie kursy, koń, praca, dziecko, jak Ty to wszytko godzisz?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaga - z trudem ;) ale mam to życie i chcę się w nie wgryzać jak w soczysty owoc!

    OdpowiedzUsuń
  3. A jak Bu reaguje na Twoje ćwiczenia? Bo podejrzewam, że patrzy jak na wariatkę, a przy mężu pewnie tego nie robisz ;p

    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  4. Domi - no przecież Bu w przedszkolu. Przy mężu, nie bo by wpadł w panikę jeszcze biedak. Siedziałam na piłce jak byłam w ciąży.

    OdpowiedzUsuń