wtorek, 26 listopada 2013

Kochaj celnika swego możesz mieć niemieckiego

Odebrałam część paczek z urzędu celnego. I powiem że naszych rodzimych, polskich celników należy bardziej lubić. Nie wiem jak by cała sprawa wyglądała w dużym mieście, ale tutaj, na mojej wiosce Zollamt wyraźnie się nudzi. Zatrzymali mi wszystkie zakupy. Nawet te w cienkiej kopercie (próbki masek)! Z tego co wiem, rozsądne zakupy przesyłane do Polski, czy UK przychodzą sobie spokojnie do adresatów a celnicy interesują się raczej większymi paczuszkami. Tu się tak nie da.

Przepisy mówią, że w przypadku zakupów z Korei, Chin, Japonii, itp. Zwolnione z jakichkolwiek opłat są kosmetyki o wartości poniżej 45 euro (od osób prywatnych) i do 20 euro od firm (ale oznaczone jako prezent). Powyżej tej kwoty płaci się (w moimi przypadku) 19% vat. Cło nalicza się powyżej wartości 150 euro.

Wracając do meritum. Skarżę się płaczliwie, bo nawet nie chodzi o podatek, który musiałam zapłacić (niedużo). Chodzi o upierdliwość całej procedury. Urząd celny zatrzymuje paczki, potem przez pocztę wysyła do mnie list z powiadomieniem, że mają moje przesyłki. Wtedy ja muszę się kopsnąć do urzędu (a mam go akurat na drugim końcu miasta).
Po pokornym zapukaniu do pana celnika. Muszę przedstawić listy z powiadomieniami o przesyłkach, potem muszę przedstawić dowód, że płaciłam tyle ile płaciłam (nikt nie sugeruje się deklarowaną przez nadawcę wartością paczki).
Potem następuje moment. Wróć. Eon, liczenia pracowicie przez pana celnika wartości paczki. Każdej. Nawet gównianego listu z 5 saszetkami kremu o wartości 2 euro. 
Potem pan celnik idzie po moje paczki (po czym dowiaduję się że może wydać mi połowę, bo po drugą połowę muszę przybyć w innym terminie - jak już dostanę od nich pocztą powiadomienie, że oni te paczki mają. Tylko moje wrodzone lenistwo zapobiegło przed walnięciem pana celnika w łeb zdobytymi już azjatyckimi dobrami).
Potem następuje moment otwierania paczek, bo przecież mogłam się pomylić przy składaniu deklaracji. Potem sprawdzamy co jest w środku. A nóż brylanty. Albo nóż. 
Potem czekam na rachunek i już mogę płacić vat. Samo płacenie trwa trochę, bo pan w kasie się nie spieszy. Generalnie odniosłam wrażenie że jestem w jakimś ciepłym kraju w momencie trwania sjesty.
Ostatnie "potem" to było udanie się do domu. W międzyczasie zapadł zmrok.

Czeka mnie jeszcze druga wizyta. Jak tylko dostanę listy od urzędu że mają moje paczki. Te, które już widziałam. Nota bene paczki o wartości zwolnionej z podatku i cła. Następnym razem przyniosę sobie kanapki i termos z melisową herbatą.

Na osłodę moje łupy (czuję się jak jaskiniowy myśliwy wleczący za sobą złowioną antylopę).
Łup główny: TonyMoly - Luminous Aura Capsule CC Cream, Mizon – Black Snail All in One, Benton - Snail Bee High Content Steam Cream, TonyMoly - Tomatox Magic White Massage Pack, Innisfree - Jeju Volcanic Pore Clay Mask, Hada Labo - Gokujyun α Face Lotion 170ml 3D Hyaluronic Acid Retinol Collagen oraz Hada LaboMoist BB Emulsion SPF 50+

Łup poboczny - próbeczki

4 komentarze:

  1. Jej... ja w Polsce zamawiałam na strawberrynet i też celnicy raz paczkę przetrzymali. Ale wystarczył zwykły mail i przepuścili...
    Niemcy tutaj są strasznie skrupulatni, co nieraz jest moooooocno denerwujące!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj byłam 2 raz w urzędzie celnym, zapomniałam jednego dokumentu. I co? I przemiły pan wydał mi moje paczki i uwierzył na słowo ile zapłaciłam. Czyli się da :))) Czeka mnie jeszcze 3 wizyta i koniec, schluss, finito, end...na razie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie zamawiałam takich rzeczy. Mogę jednak trochę zrozumieć,bo jak ciągle słyszy się, że badziew z Chin właśnie dopływa do Niemiec bez problemów, to może dlatego tak się starają. Tylko dlaczego malućkich to kosztuje, a nie szukają dziur tam gdzie trzeba?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może, od jakiegoś czasu zamawiam do Polski, najwyżej wesprę ojczyznę finansowo :)

      Usuń