niedziela, 8 lipca 2012

jak nie pojechaliśmy nad morze

Słoneczny początek soboty wyzwolił w nas szaloną chęć udania się z dziecięciem na morze. Zwlekłam się więc o dziewiątej z łoża i przystąpiłam do przygotowań. Usmażyłam z otrębów dla Bu dwa solidne placki (otręby owsiane, które mu serwuję uspokajają nieco moje sumienie, które cierpi z powodu pizzowo-lodowej diety pana Bu). Przygotowałam jajka na twardo (ciepło myśląc o Irenie), kanapki, jabłka, kukurydzę gotowaną i kilka śliwek. Zapakowałam to wszystko do torby i dodałam dwa litry wody. Do innej torby zapakowałam plastikowe zabawki, dla wszystkich ciuchy do przebrania, krem z filtrem, okulary, kapelusze, ręczniki, koc... I z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku zwlekłam z wyra Pana Bu, który wstał z ociąganiem. I od razu zażądał placka otrębowego. Więc udałam się kurcgalopkiem do zapakowanej już torby. Wyrzuciłam wszystko na podłogę, bo (a jakże) wszystkie rzeczy spożywcze były upchnięte na samo dno. Wydostałam pojemnik z plackiem i zaniosłam łup Bu. Bu zjadł łaskawie 1/4 rzeczonego placka, po czym zażyczył sobie kukurydzy. Dałam mu bo już miałam na wierzchu. Po spożyciu kukurydzy nic już nie chciał, więc mogłam znów się spakować. W międzyczasie małż wrócił z biegania. Mogliśmy powoli ruszać.

Ale... najpierw musieliśmy oderwać Bu granatem od kompa, potem wspólnie z małżem zrobić na Prezesa obławę, w celu przebrania go w strój nadmorski, potem w dzikim pędzie przebrałam się sama i mogliśmy nareszcie wyjść z domu. Upchnęliśmy się w aucie i ocierając pot z czoła zaczęliśmy podróż w stronę morza. Płynna jazda trwała całe 10 minut po czym utknęliśmy w gigantycznym korku (przesuwając się w tym czasie 4 km - zaczęły się urlopy).

Zrezygnowaliśmy więc z dalszych planów nadmorskich, zmieniając je na plany jeziorne. Najbliższy zbiornik wodny okazał się być mikrą kiszką porośniętą krzaczorami. Zrezygnowani udaliśmy się więc do domu.
Bu nie wiedzieć czemu był zachwycony przejażdżką. I nie marudził wcale z powodu braku wodnych atrakcji, zakładając widocznie że rodzicom chodziło o nieco chaotyczną wycieczkę samochodem :)

Dziś za to będzie padać.Więc odpoczniemy.

A tymczasem na obiad:

Curry z bakłażanów

1 cebula
2 ząbki czosnku
2 cm (kawałek) imbiru
2 papryczki chilli (opcjonalnie)
pęczek kolendry
olej
1 duży bakłażan lub dwa małe
1 łyżeczka mielonego kuminu
1 łyżeczka mielonych ziaren kolendry
1 łyżeczka kurkumy
sok z 1/2 cytryny
1 puszka mleka kokosowego - 400 ml
2 łyżki migdałów

Kolendrę podziel na listki i łodyżki. Cebulę, czosnek, imbir, papryczki i łodyżki kolendry zmiksuj na pastę. Na dużej patelni rozgrzej dwie łyżki oleju, obsmaż pokrojonego w grubą kostkę bakłażana na zoto-brązowy kolor i wyjmij na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem, aby odsączyć nadmiar tłuszczu. Gdy zakończysz smażenie bakłażanów, na tę samą patelnię przełóż pastę cebulową i smaż około 5 minut (jeśli to konieczne - dolej oleju). Następnie dodaj suche przyprawy i smaż kolejne dwie minuty. Po tym czasie dolej sok z cytryny i mleko kokosowe. Całość zagotuj, dodaj bakłażany i duś na małym ogniu przez 10-15 minut, aż będą miękkie. Na suchej patelni upraż płatki migdałowe.

Przed podaniem posyp curry uprażonymi płatkami i listkami kolendry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz