Zabrałam się za to insanity porwana nazwą. I niestety.
Moja wykałaczka nie podołała słońcu. Bo to, co sobą sportowo reprezentuję, to nawet nie jest łopata. To nawet nie stylisko. To marna drzazga.
Z podkulonym ogonem wróciłam do swojego miejsca w szeregu. Zamieniłam ćwiczenia na Jillian Michaels:
30 Day Shred: Level 1
6 Week Six-Pack Abs Workout: Level 1
Biegowo, realizuję plan z ozorem na wierzchu. Ostatnie bieganie wg pulsometru (tętno do 172) dało mi tak w kość, że się ledwo doczołgałam do domu. Dzisiaj zamieniłam bieganie z soboty. W sensie w sobotę biegnę to co w czwartek. A dziś to co w sobotę.
Dietowo przeprowadziłam eksperyment. Natknęłam się na książkę "Dlaczego Tyjemy" - Gary Taubes.
Pan autor udowadnia, że za tycie odpowiedzialna jest insulina. I jeśli tylko ustabilizujemy jej poziom, to tyć nie będziemy. Czyli jemy mało cukrów, dużo białek i tłuszczy. No to ja, na fali entuzjazmu (niestety fala okazała się być falą tsunami). Ograniczyłam węgle do 30 gramów na dzień. I radośnie niczym świnka zaczęłam zajadać się mięskami, serami i innymi wysokoenergetycznymi produktami.
Po tygodniowej kontroli wagi, okazało się że mój pomysł przyprawił mi dodatkowe 1,5 kg. Super, powiadam, super pomysł miała Malkontentka. Policzyłam na kolanie. Codziennie zjadałam lekko ponad 4000 kcal. To sobie poszalałam ;)
Wracam więc do mojego żmudnego liczenia każdej marnej kalorii oraz pilnowania ogólnego spożycia węglowodanów na jak najniższym, nierzutującym na kondycji, poziomie.
W skrócie w moim menu będą gościć:
- białko zwierzęce i ryby
- warzywa
- tłuszcze roślinne
- jaja przepiórcze
- i (jak zajdzie potrzeba) kasze
Reasumując -
tydzień prób, na których się dużo nauczyłam.
I jeszcze specjalnie dla Was kolorowa tabelka treningowa. Na zielono zrobione.